Jeszcze 5 lat temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia, ale stało się – we wrześniu diesle zanotowały kolejny dwucyfrowy spadek, podczas gdy wolumen samochodów niskoemisyjnych wzrósł o 139 proc., co przełożyło się na 327 tys. zarejestrowanych egzemplarzy. W rezultacie udział aut z napędem wysokoprężnym spadł do niecałych 25 proc.
Rekordowo słaby wynik diesli nie stanowi zaskoczenia, bo znaczenie tego napędu sukcesywnie spada od 5 lat, do czego wymiernie przyczyniła się afera „dieselgate”. Do tego momentu popularność diesla była wyższa niż tradycyjnego silnika benzynowego, a jego rynkowy udział dochodził do 60 proc. O takich wynikach wielbiciele diesla mogą jednak raczej zapomnieć, bo część marek zrezygnowała ze sprzedaży pojazdów wykorzystujących olej napędowy, a pozostałe znacznie ograniczyły swoją ofertę w tym zakresie – dane z brytyjskiego rynku wskazują, że w ciągu 5 lat zakres modeli z silnikiem wysokoprężnym zmniejszył się tam niemal o połowę. Czy oznacza to, że w perspektywie kilkunastu lat diesle zupełnie zniknie z europejskich dróg? Prezes Daimlera, Ola Källenius pozostaje „ostrożnym optymistą”, co zresztą widać po strategii Mercedesa, który nie ograniczył swojej dieslowej oferty – zamiast tego wprowadził hybrydy plug-in oparte na silniku wysokoprężnym.
Na przeciwnym biegunie znajdują się „elektryki”, wspierane przez dążenia Unii do osiągnięcia neutralności klimatycznej. Liderem wrześniowego rankingu sprzedaży wśród „elektryków” została Tesla Model 3 ze sprzedażą na poziomie 15,7 tys. szt., a za jej plecami uplasowało się Renault Zoe, które zarejestrowało 11 tys. aut. Warto jednak pamiętać, że za obecne sukcesy pojazdów niskoemisyjnych w niemałym stopniu odpowiadają hojne programy wsparcia ze strony europejskich rządów, które napędzają popyt.
Zdjęcie: Media Daimler