W listopadzie 2020 r. Julia Poliscanova ze stowarzyszenia Transport & Environment stwierdziła, że hybrydy plug-in są „fałszywymi elektrykami” stworzonymi z myślą o testach laboratoryjnych i ulgach podatkowych. T&E podkreślało, że skala zanieczyszczeń wytwarzanych przez PHEV-y jest znacznie wyższa w warunkach prawdziwej jazdy od danych, które prezentowały koncerny motoryzacyjne. Teraz temat „czystości” plug-inów wraca na tapet za sprawą Międzynarodowej Rady dla Czystego Transportu (ICCT) – i wygląda na to, że tym razem problemem zamierzają zająć się władze Unii Europejskiej.
UE do aktywniejszej postawy skłoniły rezultaty badań, z których wynikało, że PHEV-y wydzielają nawet 4 razy więcej spalin, niż wynikałoby to z oficjalnych specyfikacji. Tak duże dysproporcje miałyby stanowić efekt niewłaściwego użytkowania plug-inów, których właściciele sporadycznie korzystali z napędu elektrycznego na rzecz bardziej wydajnego silnika spalinowego. Problem dotyczył zwłaszcza firmowych flot – pracownicy unikali stacji ładowania, gdyż nie odczuwali różnicy kosztów między energią elektryczną a benzyną – te bowiem spadały na ich pracodawców.
O planach Unii na wdrożenie nowego systemu pomiarów emisji spalin poinformowały dwa źródła zaznajomione ze sprawą. Według nich nowa metodologia będzie się opierała na danych generowanych przez auta (od 2021 r. każdy nowy samochód powinien mieć wbudowany system, który pozwoli na zbieranie tego typu informacji), co pozwoli na realną ocenę wpływu, który „fałszywe elektryki” mają na środowisko. Nowe przepisy mogłyby wejść w życie od 2025 r.
Jeśli do tego dojdzie, spełnienie wymaganych przez UE poziomów emisji stanie się w kolejnych latach jeszcze trudniejsze. Ewentualną zmianę odczują rzecz jasna szczególnie mocno producenci, którzy do tej pory stawiali właśnie na hybrydy plug-in, zwłaszcza przedstawiciele segmentu premium, tacy jak BMW, Mercedes czy Volvo.
redakcja@miesiecznikdealer.pl
