W maju bieżącego roku w wywiadzie dla francuskiego dziennika „Le Figaro” John Elkann w duecie z dyrektorem zarządzającym Renault Luką de Meo wskazywali na potrzebę zmian w branży automotive, podkreślając, że zbyt skomplikowane unijne przepisy szkodzą rynkowi najmniejszych pojazdów. Podczas rozmowy prezesi tłumaczyli, że europejski przemysł motoryzacyjny w zbyt małym stopniu uwzględnia głosy krajów takich jak Francja, Włochy czy Hiszpania, odpowiadając głównie na potrzeby niemieckich producentów.
W trakcie kongresu Automotive News Europe organizowanego w Turynie szef Stellantisa powrócił do tematu małych aut, podkreślając ich znaczenie na rynkach Starego Kontynentu. Zdaniem Johna Elkanna obecne ceny samochodów z tych segmentów są napędzane głównie nadmiarem przepisów, a do końca dekady branża będzie musiała się zmierzyć ze 120 nowymi regulacjami. – Ponad 25 procent naszych inżynierów pracuje dziś tylko nad zgodnością z przepisami, co nie przynosi nam żadnej wartości dodanej – tłumaczył Elkann, powołując się na przykład Japonii, gdzie około 40 proc. rynku miałyby stanowić tzw. key cary.
A jeśli wszystko pozostanie po staremu? Wówczas producenci będą musieli podjąć trudne decyzje dotyczące bazy produkcyjnej i to w niedalekiej przyszłości. Prezes Grupy Stellantis ocenił, że jeśli nic się nie zmieni, to przy obecnych fatalnych wynikach sprzedaży małych aut, w ciągu kolejnych trzech firma będzie musiała dostosować swoje moce przerobowe. Niewykluczone, że mogłoby to oznaczać zaprzestanie produkcji niektórych modeli bądź zamknięcie części zakładów produkcyjnych.
Czy apel Johna Elkanna ma szansę trafić na podatny grunt? Niczego nie można przesądzać, choć doświadczenia poprzednich lat dowodzą, że w kwestiach związanych z regulacjami Bruksela rzadko wykonuje krok do tyłu.