W ostatnim czasie przedstawiciele Grupy Stellantis coraz głośniej nawołują do zmian w unijnym prawie – w majowym wywiadzie dla francuskiego dziennika „Le Figaro” prezes firmy John Elkann, w towarzystwie ustępującego dyrektora zarządzającego Renault Luki de Meo, apelował o wdrożenie rozwiązań, które pozwoliłyby na rentowną sprzedaż pojazdów z mniejszych segmentów na przeregulowanym rynku europejskim.
O potrzebie transformacji wspomniał także Jean-Philippe Imparato. Podczas konferencji w niższej izbie włoskiego parlamentu, a także w trakcie wizyty w zakładach produkcyjnych w Hordain, regionalny szef Stellantisa mówił o zagrożeniach, wskazując zarazem sposoby na wyjście z trudnej sytuacji.
Imparato zwrócił szczególną uwagę na problemy z elektryfikacją w segmencie aut użytkowych. Przedstawiciel międzynarodowego giganta powołał się na wyniki rynku francuskiego, podkreślając, że miesięczny wolumen dostawczych BEV-ów wynosi tam skromne 2 tys. szt., co w praktyce oznacza, że Stellantis musiałby przejąć… 100 proc. udziałów w tym segmencie, aby zmieścić się w limitach emisyjnych wprowadzonych przez UE na lata 2025-2027 (a które według szacunków przekładają się na około 20 proc. udziału aut elektrycznych w sprzedaży).
W efekcie Grupa Stellantis tylko w kategorii pojazdów użytkowych miałaby stać przed perspektywą kar opiewających na 2,6 mld euro w latach 2025-2027. Aby ich uniknąć, firma może być zmuszona do ograniczenia produkcji aut dostawczych wyposażonych w napędy spalinowe, co wiązałoby się z zamykaniem fabryk. Najbardziej narażone według serwisu Auto Infos miałyby być placówki w Hordain (Francja), Atessie (Włochy), Vigo (Hiszpania) oraz Mangualde (Portugalia) odpowiadające w sumie za 40 proc. wyników Stellantisa w segmencie LCV.
Zdaniem dyrektora europejskiego oddziału firmy problem dałoby się jednak rozwiązać przy zachowaniu obecnego ekologicznego kursu, gdyby w Brukseli znalazła się taka wola. Jean-Philippe Imparato miał m.in. zaproponować, by ujednolicono przepisy dotyczące emisji w autach osobowych i użytkowych. – Jeden gram CO2 to nadal gram, niezależnie od tego, czy pochodzi z „osobówki” czy „dostawczaka” – wskazywał. W takim wypadku nadwyżka samochodów elektrycznych w przypadku pojazdów osobowych rekompensowałaby słabsze wyniki aut użytkowych.
W innym postulacie Imparato wskazywał na konieczność wprowadzenia ustawy o flotach, która premiowałaby wycofywanie z obiegu aut starszych niż 10 lat poprzez redukowanie wymogów emisyjnych producenta. Potrzebę zmian mieliby dostrzegać także Niemcy oraz firmy z otoczenia rynkowego np. dostawcy części. Wszystko zależy jednak od tego, czy dostrzeże ją również Bruksela.
Fot. Stellantis



