Kiedy UE zatwierdzała plan redukcji emisji CO2 w transporcie do zera do połowy następnej dekady, władze w Brukseli przygotowały swego rodzaju bezpiecznik – możliwość weryfikacji tego, czy elektryczna rewolucja przebiega zgodnie z planem, a jeśli tak nie będzie – szansę na zmodyfikowanie prawa tak, by lepiej odpowiadało warunkom rynkowym. „Przegląd” zaplanowano na rok 2026, ale zdaniem włoskiego rządu w tych okolicznościach termin debaty należałoby przesunąć już na początek przyszłego roku.
Politycy z Półwyspu Apenińskiego twierdzą, że stało się jasne, iż próba sprostania wymogom UE zakończy się niepowodzeniem, a czekanie na rok 2026 mija się z celem. Włoski minister przemysłu Adolfo Urso uważa, że trudna sytuacja branży motoryzacyjnej w Niemczech wymaga natychmiastowej reakcji, zaś minister energii Gilberto Pichetto Fratin ocenił, że decyzja o końcu sprzedaży spalinówek musi zostać zmieniona.
Niewykluczone, że za postulatami dotyczącymi szybszej rewizji stoi także zaostrzenie kryteriów pomiaru emisji spalin, z którym producenci będą musieli zmierzyć się już w 2025 r. Według Luki de Meo, dyrektora zarządzającego Renault, wysokość kar, które zapłacą OEM-y przy obecnych szacunkach dotyczących sprzedaży „elektryków”, może sięgnąć nawet 15 mld euro (alternatywą byłoby ograniczenie wolumenu aut spalinowych o jakieś… 2,5 mln szt. Tego rodzaju działania widzimy już zresztą na rynku brytyjskim, na którym od tego roku obowiązuje parytet sprzedaży pojazdów niskoemisyjnych).
Z opublikowanego przez serwis Dataforce raportu wynika, że największe problemy ze zmieszczeniem się w limicie ustawionym na 2025 r. będą miały Volkswagen oraz Ford. W lepszej sytuacji znajdują się pozostali producenci, choć na tę chwilę trudno ocenić, czy sprostają wyzwaniu – kłopoty związane z niedostateczną siecią punktów ładowania oraz wysokimi cenami aut nadal nie zostały rozwiązane, a pomimo licznych zapowiedzi prawie żaden z producentów nie wywiązał się z obietnicy dostarczenia na rynek taniego „elektryka”.