Na wstępie trzeba zaznaczyć, że wątpliwości amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości nie dotyczą opłat sektorowych, nałożonych na segment automotive, ale także stal czy aluminium. W teorii konflikt, który wybuchł za Atlantykiem, nie jest więc dla przedstawicieli branży motoryzacyjnej tak interesujący, jak mogłoby się wydawać. W teorii, bo przemysł samochodowy nie funkcjonuje w próżni, a potencjalne podwyżki na innych polach będą miały siłą rzeczy niebagatelny wpływ również na pozostałe sektory gospodarki.
W tej zaś kwestii Unia Europejska miała ostatnio wyraźne powody do niepokoju, po tym, jak prezydent Donald Trump poinformował o fiasku negocjacji między USA i UE oraz chęci nałożenia na Europę ceł dochodzących do 50 proc.
Niewykluczone, że dalsze rozmowy nie będą jednak potrzebne – 28 maja amerykański Sąd ds. Handlu Międzynarodowego oznajmił, że taryfy odwetowe zostały wprowadzone pod fałszywym pretekstem (Biały Dom miał podjąć decyzję, powołując się na sytuację nadzwyczajną, tzw. emergency law), a jedynym organem kompetentnym w zakresie regulowania stosunków handlowych z innymi państwami, pozostaje Kongres. Decyzja sądu dotyczy również krajów, na które administracja USA nałożyła specjalne cła – Meksyk, Kanadę oraz Chiny.
Biały Dom zapowiedział złożenie apelacji do sądu federalnego, krytykując wyrok, ale sam Donald Trump jeszcze nie odniósł się do sprawy. Zablokowanie barier handlowych z ulgą przyjęły natomiast giełdy na wielu globalnych rynkach, w tym europejskich. Rzecznik chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych Mao Ning podkreślił w odpowiedzi na sytuację, że „w wojnie celnej nie ma zwycięzców, a protekcjonizm godzi w interesy wszystkich stron”. Eksperci spodziewają się, że decyzja sądu spowolni negocjacje, a partnerzy handlowi USA będą wyczekiwali na dalszy rozwój zdarzeń.



