Do zapowiadanego od lat zaostrzenia regulacji dotyczących m.in. emisyjności samochodów prawdopodobnie nie dojdzie. W każdym razie nie w takim stopniu, jak to przedstawiano w trakcie ostatnich dwóch lat. Norma Euro 7, która miała okazać się katem tradycyjnej motoryzacji, straci na sile, a zmiany będą miały charakter raczej symboliczny. Jak podaje zresztą Politico, część limitów związanych z emisją związków innych niż CO2 pozostanie na poziomie niezmienionym względem aktualnie obowiązujących standardów emisji spalin.
Część obserwatorów przypisuje odwrót od bardziej rygorystycznych przepisów silnym głosom sprzeciwu ze strony branży motoryzacyjnej. Negatywnie na temat projektowanych zasad wypowiadali się bowiem prezesi największych europejskich koncernów, w tym szef BMW Oliver Zipse oraz dyrektor zarządzający Renault Luka de Meo, który przekonywał, że wiążący się z tym wzrost kosztów i cen będzie zniechęcać do kupowania nowszych, a zatem i „czystszych”, aut.
Najgłośniejszym przeciwnikiem Euro 7 był jednak w ostatnich miesiącach Carlos Tavares. Prezes grupy Stellantis wskazywał, że w obliczu nadchodzącego zakazu sprzedaży aut spalinowych wprowadzanie drakońskich wymagań względem tego rodzaju napędów zupełnie mijałoby się z celem i zmuszałoby producentów do przeniesienia środków, które w innym wypadku mogliby przeznaczyć na rozwój elektryfikacji.
Wygląda na to, że do podobnych wniosków doszli również unijni urzędnicy – nie jest zresztą tajemnicą, że pierwotne założenia normy Euro 7, jeszcze sprzed 3-4 lat, nie przewidywały równoległych planów związanych z planem „Fit for 55”. W tych okolicznościach okrojenie przepisów wydaje się założeniem jak najbardziej słusznym, chociaż pojawiły się już głosy niezadowolenia ze strony ekologicznych organizacji pozarządowych, takich jak Transport&Environment, które oskarżyło Komisję Europejską o priorytetowe traktowanie zysków producentów kosztem zdrowia milionów Europejczyków.
Nowe zasady poznamy najpewniej 9 listopada (najpewniej, bo termin publikacji był już przesuwany przynajmniej trzykrotnie), z kolei na wejście przepisów w życie będziemy musieli poczekać przynajmniej do 2025 r. (chociaż oficjalna data nie została jeszcze ustalona).