Do tej pory działania Nio, czy też jakiegokolwiek innego przedstawiciela chińskiej motoryzacji funkcjonującego na terenie Europy, trudno było traktować w 100 proc. poważnie. Nie chodziło o brak chętnych – w końcu w ciągu ostatnich lat wielu producentów samochodów z Państwa Środka notowało debiuty na rynkach takich jak Norwegia czy Holandia. Prawie zawsze ta obecność ograniczała się jednak do jakiejś niewielkiej centrali zarządzającej sprzedażą i serwisem. Brakowało natomiast zaplecza produkcyjnego, które gwarantowałoby, że firma „nie zwinie” działalności w trakcie pierwszego kryzysu.
Z tego względu decyzja Nio o zbudowaniu pierwszej fabryki samochodów poza granicami Chin wydaje się ważnym krokiem, który może sugerować, że Stary Kontynent będzie odgrywał więcej niż tylko symboliczną rolę w strategii producenta. Jest to przy tym inwestycja bardzo ciekawa, bo oprócz produkcji „elektryków” placówka będzie wytwarzała stacje wymiany baterii. Według wstępnych założeń każdego roku fabryka położona w węgierskim Biatorbagy, 20 km od Budapesztu, będzie budowała nawet 240 punktów wymiany.
Tego typu rozwiązanie, będące alternatywą wobec zwyczajnych stacji ładowania, nadal budzi wątpliwości w znakomitej części branży. Nie zniechęca to jednak przedstawicieli Nio, którzy nie tak dawno nawiązali współpracę z Shellem, właśnie z myślą o rozbudowie sieci stacji wymiany baterii zarówno w Europie, jak i Chinach. O przyszłości tego projektu może zadecydować polityka Pekinu – zgodnie z planem rozwoju energetyki stolicy Chin, do 2025 r. na miejscu powstanie 310 stacji wymiany akumulatorów. Jeśli ten „pilotaż” się powiedzie, to niewykluczone, że podobne rozwiązania znajdą sympatyków także w Unii.
Nio rozpoczęło europejską ekspansję od wejścia w ubiegłym roku na rynek norweski. Jeszcze w tym roku marka trafi również do klientów w Niemczech, Holandii, Szwecji i Danii, a do połowy dekady firma chce być obecna na 25 rynkach na całym świecie.