Od wybuchu afery Dieselgate minęło już sześć lat, ale jej konsekwencje branża motoryzacyjna odczuwa do dziś. Ledwie kilka dni temu świat obiegła informacja, że Volkswagen uzyska rekompensatę za całą sprawę od Martina Winterkorna, który szefował niemieckiemu koncernowi w latach 2007-2015. Mówi się o zadośćuczynieniu w wysokości 11,2 mln euro.
Ale historia Dieselgate nie kończy się na Volkswagenie. Po 2015 r. nastąpił okres wzmożonych kontroli w branży motoryzacyjnej. Kontroli, którym poddano również inne marki samochodowe w Europie. Francuskie ministerstwo gospodarki i finansów poprosiło o zbadanie silników z napędem Diesla wśród krajowych producentów. Wyniki badania miały wykazać, że auta marki Renault były wyposażone w oprogramowanie służące do wykrywania i zniekształcania faz homologacji, odpowiedzialnych za pomiar emisji zanieczyszczeń.
Śledztwo w sprawie podwyższonej emisji tlenków azotu jest prowadzone od 2017 r. i dotyczy modeli z roczników 2009-2011 i 2013-2017. Renault będzie musiało wpłacić kaucję w wysokości 20 mln euro, a do tego zapewnić kolejne 60 mln gwarancji bankowej na pokrycie ewentualnych szkód.
Z oskarżeniami nie zgadzają się jednak przedstawiciele koncernu, którzy zapewniają, że do oszustw nie doszło, a samochody producenta spełniały krajowe oraz unijne przepisy. „Renault nikogo nie oszukało. Casus Volkswagena nas nie dotyczy. Nie mamy żadnych fałszywych urządzeń w naszych pojazdach i nigdy nie mieliśmy” – przekazał Gilles Le Borgne, szef inżynierii Renault.