Zdaniem szefa francuskiej grupy w modelu agencyjnym ryzyko związane z koniecznością utrzymywania zapasów aut o wartości miliardów euro przewyższa potencjalne zyski wynikające z niższych kosztów dystrybucji oraz lepszej kontroli cen. De Meo zwraca uwagę, że chcąc zapewnić sobie jedno i drugie, producent musi oferować dealerom stałą, ograniczoną marżę i zrezygnować z rabatów. „Ale jeśli chcesz wykluczyć rabaty, musisz dysponować wyjątkowym produktem” – uczula szef Renault. Omawia on też trudne położenie dealerów, którzy, biorąc pod uwagę niższe marże agencyjne, mogą nie udźwignąć kosztów prowadzenia działalności.
De Meo zauważa, że dealerzy, przy obniżonej marży, mieliby budować salony wyglądające „jak świątynie lub katedry” (polecamy felieton Marka Koniecznego „Tavares przyjechał” z wydania 11/2022 „Dealera”). Jednak w opinii Włocha firmy, które zostaną postawione w takiej sytuacji, przejdą do innej marki, zapewniającej im wyższą marżę. I choć Renault także zdecydowało się na osobne umowy dealerskie na samochody elektryczne, to ich marża bazowa przekroczy 5 proc. (którą to wartość Automotive News podaje jako standard dla modelu agencyjnego).
Dyrektor generalny Renault przekonuje, że model agencyjny jest ryzykowny zwłaszcza z uwagi na rosnące wolumeny. I podaje przykład – firma, która sprzedaje około 100 tys. samochodów rocznie, gromadzi zwykle zapas na trzy miesiące (co w tym wypadku przełożyłoby się na około 25-30 tys. aut); przy cenie fakturowej na poziomie 25 tys. euro daje to 750 mln euro kapitału. Przy wolumenie Renault sięgającym 2 mln pojazdów rocznie potrzebny jest więc ogromny kapitał, co w połączeniu z niestabilnym rynkiem i specyfiką branży motoryzacyjnej sprawia, że model agencyjny staje się „bardzo ryzykowną grą”.
Przypomnijmy, że w modelu agencyjnym to producent zachowuje zapasy, a klienci kupują samochody bezpośrednio od niego. Dealerzy, jako pośrednicy, zarabiają zaś stałą – niższą niż normalnie – marżę, ale nie ponoszą kosztów związanych z marketingiem i zapasami.