O pomysłach T&E, branżowej organizacji z Brukseli promującej zrównoważony transport w UE, pisaliśmy już nieraz. W październiku T&E wystąpiła z propozycją zniesienia ulg w podatku VAT dla samochodów służbowych z silnikami spalinowymi, a do tego proponowała, by cały segment został zelektryfikowany najpóźniej do 2025 r.
Nieco później T&E uderzyła w hybrydy plug-in, traktując je jako „fałszywe samochody elektryczne, stworzone na potrzeby testów laboratoryjnych i ulg podatkowych”. Teraz zaś na celowniku organizacji znalazły się pojazdy dostawcze, a to za sprawą rzekomo zbyt niskich limitów emisji spalin, które zaproponowała UE.
Postawę Unii ostro skrytykował James Nix, menedżer ds. frachtu w T&E. „Standardy, które weszły w życie w 2020 r., miały sprawić, że auta użytkowe staną się bardziej ekologiczne, ale żeby je spełnić, producenci nie musieli kiwnąć palcem. Żałosne normy CO2 w tym zakresie w połączeniu z boomem w sektorze e-commerce to koszmar dla naszej planety” – powiedział przedstawiciel T&E.
Grupa przypomina, że podczas gdy samochody elektryczne stanowią 10 proc. rynku w segmencie „osobówek”, to w kategorii aut dostawczych wartość ta wynosi ok. 2 proc. Dlatego T&E zaproponowała, by obecny program na rok 2030 (zmniejszenie emisji spalin o 31 proc.) przesunąć na 2027 r., a limit w 2030 r. zwiększyć do 60 proc. Pięć lat później, gdyby pomysły T&E miały zostać zrealizowane, nastąpiłoby zakończenie sprzedaży spalinowych „dostawczaków”. Jednocześnie organizacja przypomina, że rozwiązaniem problemu nie są auta dostawcze z napędem plug-in, choć i tak mają one ograniczone znaczenie w segmencie pojazdów użytkowych. T&E argumentuje, że w przypadku hybryd na wtyczkę wielkość emisji jest uzależniona od zachowania kierowców, którzy mieliby zbyt rzadko ładować pojazdy na rzecz wykorzystywania napędu spalinowego.
Fot. Media Renault