Ledwie kilka dni temu pisaliśmy o nasilającej się różnicy zdań w sprawie końca spalinowej motoryzacji na terenie Zjednoczonego Królestwa. Doniesienia z UK sugerowały, że za poluzowaniem opowiadała się duża część przedstawicieli rządzącej Partii Konserwatywnej, którzy sprzeciwiali się dotychczasowym decyzjom władz. W Wielkiej Brytanii zakaz miał bowiem wejść w życie już pod koniec dekady, pięć lat przed wprowadzeniem podobnego rozwiązania na terenie Unii Europejskiej.
O zmianie dotychczasowego kursu poinformował sam premier, wskazując, że podtrzymanie dotychczasowych terminów „wiązało się ze społecznym sprzeciwem i stwarzało ryzyko odwrócenia się obywateli od idei elektromobilności”. Nowa data – rok 2035 – oznacza, że UK będzie wprowadzało „elektryki” na równi z Unią, co biorąc pod uwagę liczne powiązania między zaangażowanymi podmiotami, wydaje się znacznie lepszym rozwiązaniem. – Westminster nie może narzucać tak znacznych kosztów na obywateli, zwłaszcza tych, którzy z trudem wiążą koniec z końcem. Nie powinniśmy tak mocno ingerować w cudze życie bez narodowej debaty na ten temat – przekazał Rishi Sunak.
Chociaż prognozy wskazywały, że UK miało niewielkie szanse na realizację zakazu w roku 2030, część producentów skrytykowało decyzję brytyjskiego premiera. Z przesunięcia daty „banu” niezadowolenie wyraziły m.in. regionalne oddziały Forda oraz Kii. Kilka innych firm, takich jak MINI czy Stellantis, zapowiedziało, że zmiany nie wpłyną na ich dotychczasową politykę. Taki obrót spraw pozytywnie przyjęto natomiast w Toyocie. Rzecznik producenta podkreślił, że w przejściu na ekologiczną transformację ważne są także inne, bardziej obecnie przystępne, technologie [hybrydy, plug-iny, bardziej wydajne silniki spalinowe – dop. Red.].
Decyzja Zjednoczonego Królestwa stanowi ważny precedens – pokazuje, że w drodze do elektromobilności nie można zamknąć się na potrzeby obywateli, i że z raz podjętej decyzji można się jeszcze wycofać bądź ją zmodyfikować. Trudno przewidzieć, jak będzie wyglądała motoryzacja w przededniu zmian forsowanych przez Unię, ale pozostaje mieć nadzieję, że jeśli elektryczna transformacja zagrozi mobilności obywateli UE, urzędnicy z Brukseli będą mieć odwagę, by zrewidować swoje działania. Jak widać, można.