Kto wie, czy nie spełniają się właśnie czarne sny zachodnich koncernów. Otóż, Chińczycy zdecydowali się na złamanie dogmatu wysokości marż producenckich. Na razie u siebie, ale co będzie, gdy ta strategia cenowa przeniesie się do Europy?
Każdy ma jakieś wspomnienia związane z chińską motoryzacją. Jedni wspominają, jak na początku jeździli do Chin i oglądali place pełne białych aut łudząco podobnych do Matizów. Inni na próbę kontener takich „Matizów” sprowadzili do Gdyni, gdzie stał potem latami, nie mogąc się doczekać homologacji. Jeszcze inni mają w pamięci rozmowy z różnymi „importerami” chińskich marek, którzy co parę lat pojawiali się w Polsce z okrzykiem, że to już i próbowali namówić polskich dealerów na współpracę z Great Wallem, Geely czy Dongfengiem. Inni nawet przez chwilę pracowali przy wielkim amerykańsko-niemieckim koncepcie, który miał polegać na kupowaniu samochodów różnych marek od chińskich producentów, tak aby mieć pełną linię modelową i dopiero w Europie, po zmianie znaczka na masce, tworzyć z tej zbieraniny markę o nazwie Dragon. Wszyscy ci raczej wspominają swoje chińskie przygody z uśmiechem – jako błędy i naiwność młodości. Niestety są też tacy, którzy postawili na chińską kartę zbyt dużo i nieudane projekty z Państwem Środka kosztowały ich cały zgromadzony przez dziesięciolecia dealerski majątek. Można by tak jeszcze długo, bo poza zamierzchłą przeszłością także w ostatnich latach każdy mógł tej chińskiej motoryzacji dotknąć już w polskich salonach. I sprawdzić na własnej skórze, że rzeczywiście można stracić na tym entuzjazmie trochę złotówek (choćby na Seresie).
Dlaczego więc na przekór tym wszystkim faktom dziesiątki większych i mniejszych dealerów jeżdżą dziś regularnie na spotkania do Chin i obwożą chińskich menedżerów po Polsce? Dlaczego trudno dziś znaleźć wolny obiekt dealerski, bo prawie wszystko jest porezerwowane na nowych Chińczyków, dlaczego wszyscy chcą zostać dealerami Omody, choć nikt nie widział na żywo ich samochodu? Zbiorowe szaleństwo? Raczej znak że to chyba… już.
Poza powyższymi, mam na to co najmniej kilka dowodów. Pierwszy, najmniej oczywisty – auta spalinowe. Kto był na ostatnich targach w Monachium, ten widział, że były one dosłownie skolonizowane przez chińskie marki – i że wśród wystawianych aut liczba samochodów spalinowych wynosiła okrągłe zero. Ale pomimo tego, kiedy patrzymy na strategię MG, najbardziej dynamicznej marki wchodzącej od kilkunastu miesięcy na rynek europejski, czy Omody, która ma się u nas pojawić w najbliższych miesiącach – to ich główną siłą napędową, mającą dla nich tę Europę otworzyć, są jakieś – prehistoryczne w strategii chińskiej motoryzacji – modele spalinowe. Czyli? Czyli desperacja Chińczyków w ekspresowym podbiciu Starego Kontynentu jest tak wielka, że uznali, iż warto dla tego celu trochę poudawać i na chwilę zrezygnować z dogmatu powszechnej elektromobilności.
Powód drugi to wojna cenowa. Na razie na rynku chińskim. Rozpętana niedawno wielka batalia pomiędzy największą chińską marką BYD, Teslą i Volkswagenem spowodowała dwie konsekwencje. Jedną mniej dla nas istotną – zdobycie pozycji lidera rynku aut elektrycznych przez BYD i drugą kluczową – doprowadzenie do sytuacji, że elektryczne kompaktowe modele tego koncernu można dziś kupić w Chinach za mniej niż 20 tys. euro. Nie chcę nawet denerwować dealerów Volkswagena przypominaniem ceny katalogowej ID.3, ale właśnie spełniają się najczarniejsze sny europejskich i amerykańskich producentów. Otóż, Chińczycy zdecydowali się na złamanie dogmatów wysokości marż producenckich. I jeśli ta strategia będzie trwała, a w perspektywie kilku lat wojna cenowa przeniesie się do Europy, to trudno nie postawić tezy, że rynek aut elektrycznych mogą zdominować „chińczyki” po 90 tys. złotych. Czyli klienci doczekają się tego, o czym zawsze słyszeli, a nigdy nie mieli okazji spróbować: taniego samochodu z Chin. Z tą różnicą, że 20 lat temu tym tanim „chińczykom” przy pierwszym otwarciu odpadały drzwi, a dziś – przynajmniej w „elektrykach” – równorzędność jakości i przewaga technologiczna są po stronie Chin aż nazbyt widoczne.
Na finał musi być puenta. Znacie bajkę o Piotrusiu, który ciągle wznosił we wsi fałszywe alarmy, że nadchodzą wilki. A kiedy rzeczywiście nadeszły, nikt nawet nie podniósł głowy z poduszki. Ostatnie dwie dekady też przynosiły dziesiątki sygnałów, że to już, że trzeba natychmiast wsiadać do chińskich pociągów. Ci, którzy wsiedli, nigdzie nie dojechali. Ale to wcale nie znaczy, że te nowe pociągi, które już stoją na peronie lub za chwilę przyjadą, nie okażą się właściwe.
A teraz, na koniec, uczymy się chińskich marek. Wygląda na to, że się przyda. MG, Omoda, BYD, SAIC, BAIC, Xpeng, Leap, Nio, Lucid, Forthing, Denza, Avatr, Li Auto, Geely, Changan, Dongfeng, Hozon, Nobo, Chery, FAW, JAC, XEV, WEY, Ora, Jia…