Komentarz

W dobrą stronę, ale…

Oceniając program „Mój Elektryk”, czyli rządową propozycję dofinansowania zakupu aut z napędem elektrycznym, cieszy przede wszystkim fakt, że tym razem projekt obejmie również nabywców firmowych. Z drugiej strony oficjalna data naboru wniosków dla firm wciąż nie jest znana (póki co, od połowy lipca mogą korzystać z programu konsumenci). Pozostaje więc doza niepewności.

Przedsiębiorcy są w ogłoszonym programie uprzywilejowani. W przypadku finansowania pojazdu leasingiem bądź wynajmem długoterminowym dotacja może zostać przeznaczona na opłatę wstępną.

Generalnie jednak przedsiębiorcy są w ogłoszonym programie uprzywilejowani. W przypadku finansowania pojazdu leasingiem bądź wynajmem długoterminowym (przypomnijmy, że ubiegłoroczna „edycja” dopłat w ogóle nie przewidywała wsparcia tej formy zakupu) dotacja może zostać przeznaczona na opłatę wstępną. Klient nie ponosi więc kosztów na starcie. Inaczej jest w przypadku zakupu za gotówkę, gdzie dofinansowanie jest przyznawane post factum, więc w praktyce przybiera formę częściowego zwrotu już poniesionych wydatków. To, po pierwsze, mniej wygodna opcja, wiążąca się z wypełnianiem wniosku już po nabyciu samochodu. A po drugie – u niektórych osób mogą pojawić się, choćby podświadome, wątpliwości: czy aby na pewno dostanę zwrot, czy dotacje nie zostaną wcześniej wykorzystane? Dla popularności programu lepszym rozwiązaniem byłby na pewno model, w którym „Kowalski” od razu płaciłby za auto mniej, zaś różnica między ceną katalogową a transakcyjną byłaby rozliczona na przykład z importerem czy dealerem.

Niedosytem jest też dla mnie kwota dofinansowania. Niecałe 19 tys. zł (bo kwota 27 tys. zł przeznaczona jest wyłącznie dla rodzin wielodzietnych) to dość skromna subwencja, stanowiąca nierzadko mniej niż 10 proc. wartości kupowanego pojazdu. To często mniej niż oferują podczas akcji promocyjnych importerzy, a przecież program miał w założeniu w sposób istotny ograniczyć barierę cenową w segmencie. Dużo rozsądniejsza wydaje się w tym kontekście 70-tysięczna dotacja dla aut dostawczych, ale również cena tych aut jest na innymi poziomie niż większości „osobówek”. Dlatego dotacja powinna być wyższa, być może nawet kosztem nieco mniejszej puli samochodów sfinansowanych w ramach programu. W badaniu, które zrealizowaliśmy w Polsce kilka miesięcy temu, aż 82 proc. respondentów odpowiedziało, że największą przeszkodą w zakupie auta na prąd jest dla nich właśnie cena.

Dobrym ruchem rządu jest za to zwiększenie górnej granicy ceny samochodu, jaka może być objęta wsparciem. 225 tys. zł (plus zniesienie limitu dla rodzin wielodzietnych) to już cena, która pozwala klientowi na wybór z dość szerokiego wachlarza modelowego. Ale znowu: skoro został zwiększony próg cenowy, dlaczego nie poszedł za tym wzrost wielkości dotacji? Inną, już zdecydowanie pozytywną zmianą jest natomiast na pewno zniesienie obowiązkowego minimalnego rocznego przebiegu dla dotowanego samochodu.

Co ciekawe, jeszcze przed otwarciem „Mojego elektryka” dla nabywców firmowych, dostajemy od klientów sporo pytań – o szczegóły dotacji, sposoby rozliczania, terminy. W porównaniu z ubiegłorocznym „Zielonym samochodem”, zainteresowanie obecnym projektem powinno być zatem wysokie. We wnioskach dominować będą przedsiębiorcy (widać to też po puli środków, jaką rząd przeznaczył w programie dla firm i osób fizycznych – odpowiednio 400 i 100 mln zł), a jeśli chodzi o formę finansowania, sądzę, że najbardziej popularne pozostaną – podobnie jak przy autach „tradycyjnych” – leasing i wynajem długoterminowy.

Dla sieci dealerskiej to na pewno szansa, aby realnie i znacząco zwiększyć sprzedaż aut elektrycznych. Do tej pory, nawet jeśli klient był wstępnie zainteresowany, często „zderzał się” z ceną. Uwzględniając rządową „zniżkę”, dealerskim sprzedawcom powinno być trochę łatwiej. Szczególnie jeśli równolegle pojawiłoby się wsparcie sprzedażowe ze strony poszczególnych importerów. Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że rząd zapowiedział już uruchomienie – jeszcze w tym roku – programu zapewniającego dofinansowanie do stacji ładowania. I z tych środków będą też mogli skorzystać m.in. autoryzowani dealerzy.

Podsumowując: mimo niedoskonałości (na czele ze zbyt niską kwotą dotacji i rozliczaniem dofinansowania post factum w przypadku zakupu gotówkowego) zmiany w zakresie rządowego programu dopłat do „elektryków” należy ocenić dość pozytywnie. Obserwujemy krok w dobrym kierunku. Oby nie ostatni, bo jeśli trwająca „edycja” przełoży się na wzrost sprzedaży aut na prąd, powinien to być zarazem jasny sygnał, że warto wykonać kolejne.

MARTA KOZŁOWSKA
Santander Consumer Multirent, dyrektor Centrum Rozwoju Produktów Samochodowych

Skontaktuj się z autorem
Marta Kozłowska
Linkedin
REKLAMA
Zobacz również
Komentarz
Czemu dobrym pracodawcom jest łatwiej?
Redakcja
22/4/2024
Komentarz
Efekt Concorde’a
Redakcja
16/4/2024
Komentarz
Kto zapłaci za deprecjację aut na prąd?
Redakcja
28/3/2024
Miesięcznik Dealer
Jedyne na rynku pismo poświęcone w 100 proc. tematyce zarządzania autoryzowaną stacją dealerską. Od ponad 12 lat inspirujemy właścicieli, menedżerów i szefów poszczególnych działów dealerstw samochodów.